Zbigniew Smoczek – drugie spotkanie z poetą. 06.10.2013 r. (niedziela) po Mszy św. na godz. 12.30 w kościele

 pan mwi do nas szeptem

(…) Całe moje dorosłe życie szukałem Boga. Wreszcie zrozumiałem, że cały świat ludzi, zwierząt i roślin, w którym żyję, jest śladem Boga. Jedną wielką Tajemnicą”.

Na świat przyszedł w miejscowości Żarnowo nad Zalewem Szczecińskim, w roku „wypadków poznańskich”. Jego rodzice mieszkali wtedy w małej wiosce, gdzie matka pracowała jako nauczycielka a ojciec był leśniczym . Biedowali jak wszyscy w tamtych czasach. Dwa lala później ojciec awansował na nadleśniczego w Kliniskach a matka została kierownikiem szkoły. Zamieszkali wówczas w dużym domu w malowniczym lesie.

Dzieciństwo spędził na tropieniu widocznych jeszcze śladów wojny, czytaniu książek i poznawaniu tajników przyrody. Okres nauki w V LO w Szczecinie to czas młodzieńczych przyjaźni i pierwszych miłości. Wtedy też miał miejsce debiut literacki oraz udział w konkursach, w których zdobywał pierwsze nagrody. Jazda motocyklem i polowania aż do utraty tchu – to były jego szalone lata młodości.

Studia na Wydziale Leśnym Akademii Rolniczej w Poznaniu to także czas pisania dla dominikańskiej „Przystani”. Po ukończeniu nauki wrócił do swoich korzeni w Kliniskach. Od 25 lat jest tam leśniczym łowieckim. Goszczą u niego ludzie z całej Europy. Bardzo sobie ceni te kontakty, będące inspiracją dla jego poezji. Od najmłodszych lat zawsze towarzyszyły mu książki i ten romans trwa do dziś.

Swój pierwszy tomik zatytułowany „Dziennik podróży” wydał w Szczecinie w 1990 r. Kolejny, pod tytułem „Szelest nieskończoności” ukazał się w czerwcu 2006 roku. Najnowsze tomiki to wznowienia tych sprzed 16 lat lecz w nowej szacie graficznej autorstwa Wacława Jagielskiego.

 

 

(…) Całe moje dorosłe życie szukałem Boga. Wreszcie zrozumiałem, że cały świat ludzi, zwierząt i roślin, w którym żyję, jest śladem Boga. Jedną wielką Tajemnicą. (IV)

To zdanie tak dokładnie streszcza postawę poznawczą i filozoficzną poety, że mogłoby wystarczyć za zwięzłe podsumowanie całego tomu „Kolędy puszczyka” Zbigniewa Smoczka. Mogłoby. Ale nie do końca. Ten, zdawałoby się, zdeklarowany franciszkanizm zapowiadający grzech taniej egzaltacji i dewocyjnej duchowości, na szczęście w wierszach Smoczka nie zadomowił się z wszystkiego tego faktu literackimi konsekwencjami.

Smoczek, autor kilku wydanych wcześniej tomików, jest leśniczym. Człowiekiem natury, tyleż pięknej i romantycznej, co brutalnej i realistycznie dosłownej. Może właśnie dlatego ów franciszkański model literackiej prostoduszności jest mu obcy. Świat nie jest dla niego słodkim cukierkiem, jaki sprezentował człowiekowi Bóg. Wprawdzie zachwyca on swoją złożonością i bogactwem, ale to nie znaczy, że nie ma w nim obszarów, które spowija mrok. Poeta zna to doskonale. Jak sam wyznaje – był czas, gdy utknął w „czarnej sztolni depresji”.

Może nie jest to myśl szczególnie odkrywcza, rzecz jednak w sposobie widzenia tych elementarnych prawd i sposobie ich wyrażania. To, co cechuje postawę poety – to łagodny spokój. Zrozumienie koniecznej równowagi pomiędzy skrajnościami. Pogodzenie się z prostą prawdą, że choć światło wydobywa urodę kolorystyczną krajobrazu, to dopiero cień rzeźbi piękno trójwymiarowej przestrzeni. Dlatego nie ma w wierszach Smoczka naiwnego prostodusznego optymizmu. Jakkolwiek jest silna wiara. Nie tylko w Boga, ale także w siebie. Że można z głębokiego cienia wyjść ku światłu i z tego dążenia uczynić fundament własnej filozofii istnienia.

Smoczek opowiada właściwie o sobie. Nie uniwersalizuje. Raczej skromnie zgarnia ze stołu życia okruchy codzienności. Zwyczajność. To co w jakiejś mierze dotyka nas wszystkich. Wyrazistą kreską zapisuje emocje i wydobywa charakterystyczne rysy bliskich mu osób: tych, które żyją i tych, które odeszły. Wiele w jego wierszach pytań. Nawet w modlitwach pojawia się cień niepewności.

Dominuje ton osobisty. Ale nie ma gadulstwa. Jego wiersze charakteryzuje powściągliwość. Poeta unika metaforyzacji, rozbudowanych obrazów, złożonych intelektualnych figur. Nie odnajdziemy w nich erudycyjnych smaczków, złożonych aluzji czy odniesień. Ale nie uznałbym tego za słabość. Przeciwnie. Ta prostolinijność stanowi o urodzie tych wierszy. Ich naturalności. Poetycka narracja ujmuje szczerością wyznania – i to jest jej siłą.

Znakomicie współgra z nią szata graficzna tego wysmakowanego edytorsko tomiku, który wydała Książnica Pomorska. Złożyło się na nią 36 reprodukcji obrazów Wacława Jagielskiego, malarza z Nowego Sącza, przyjaciela poety. Nie są one w żadnej mierze ilustracją wierszy. Zachowując artystyczną niezależność, konstruują równoległy świat podobnej wrażliwości i przekonań. Są powściągliwe, niemal szkicowe. Jakby nieco pospieszne i niecierpliwe. Malowane mocnymi pociągnięciami pędzla, „grubą” fakturą, wydają się nawet szorstkie. Ale emocjonalne, ekspresyjne. Malarza nie interesują szczegóły krajobrazu. Upraszcza jego formę. Syntetyzuje. Eksponuje to co najważniejsze – kolor i światło.

Często z wyraźnym metafizycznym podtekstem. Chciałoby się rzec – to świat odarty z szarości. Czy optymistyczny? Raczej nostalgiczny, zastanawiający, często niepokojący. Poetycki.

W czasach edytorskiej marginalizacji poezji wydawnictwo Książnicy Pomorskiej w Szczecinie zaskakuje urodą. Można by zapytać, czy przesadną? Nie. Nie ma w tym połączeniu edytorskiego nadużycia ani komercyjnych kokieterii. Te dwa światy współgrają ze sobą i dopełniają się na wszystkich poziomach. Przekonań, wiary, widzenia świata i jego artystycznej interpretacji. Są integralne. Na swój sposób snują dwie opowieści, choć jedna i druga przesycona jest tym samym duchowym światłem i wrażliwością na otaczającą człowieka naturę.

Tomikiem „Kolędy puszczyka” Zbigniew Smoczek dowodzi, że poezja niezależnie od czasów, w których powstaje, korzeni się naturalnie w tych samych odwiecznych źródłach – intuicyjnym dążeniu ku światom przynależnym sacrum, ku któremu wyrywa się człowiek, ilekroć przerastają go emocje, a próba zrozumienia przekracza możliwości bezpośredniego nazwania.

A tak na marginesie. „Kolędy puszczyka” to wydawnictwo właściwie albumowe. Zastanawiam się, czy w związku z tym nazwisko malarza nie powinno być wyodrębnione na okładce? W moim przekonaniu tak. Bo w gruncie rzeczy to pejzaż na dwa głosy.

Józef KRZYŻANOWSKI

Zbigniew Smoczek, Kolędy puszczyka. Ilustracje Wacław Jagielski. Książnica Pomorska w Szczecinie, Szczecin 2011.

źródło: Kurier Szczeciński 02.06.2011

 

36 35 34 33 32 31 30 29 28 27 26 25 24 23 22 21 20 19 18 17